Do swojej postawy Zbyszko dorabia sobie swoistą motywację: alkohol i łatwe kobiety, z którymi spędza noce, to według niego sposób na uwolnienie się spod tyranii matki oraz metoda duchowego i intelektualnego wyzwolenia. Młodzieniec oczywiście zdaje sobie sprawę, iż buntując się przeciwko jednemu konwenansowi, w rzeczywistości wpada w drugi. Ma też gorzką świadomość, że jego „artyzm" nie jest najwyższej próby. Miota się więc w zaklętym kole, czując, że im bardziej sprzeciwia się „kołtunowi", tym bardziej mu ulega: Bom się urodził po kołtuńsku, aniele! Bo w łonie matki już nim byłem – bo żebym skórę zdarł z siebie, mam tam pod spodem, w duszy, całą warstwę kołtunerii, której nic wyplenić nie zdoła. Coś, taki nowy, taki inny walczy z tym podstawowym – szarpie się, ciska. Ale ja wiem, że to do czasu, że ten kołtun rodzinny weźmie mnie za łeb, że przyjdzie czas, gdy ja będę Felicjanem, będę odbierał czynsze, będę... no... Dulskim, pra-Dulskim, ober-Dulskim, że będę rodził Dulskich, całe legiony Dulskich – będę miał srebrne wesele i porządny nagrobek, z dala od samobójców I nie będę zielony, ale nalany tłuszczem i nalany teoriami, i będę mówił dużo o Bogu... (I/12).