czwartek, 8 października 2009

kazdej samych Po ...

Kolejna – nie mniej ważna – cecha zacnej lwowskiej matrony to skąpstwo. Przejawia się ono w wielu sytuacjach i przybiera formy wręcz chorobliwe, graniczące z obsesją. Przeziębionej, chorowitej Meli matka poleca rozgrzewający okład z plastra używanego już wcześniej przez ojca i każe jej się myć w zimnej wodzie. Wścieka się na stróża, że zostawił nową (!) miotłę na deszczu. Felicjanowi wylicza każdy grosz kieszonkowego, a nawet i cygara. Po domu chodzi w bieliźnie lub w znoszonych ubraniach. Napomina służącą, żeby jak najoszczędniej paliła w piecu. Z tych samych powodów zabrania zapalać lampy w salonie, w którym wiecznie panuje półmrok. Przy kupowaniu biletów tramwajowych dla córek próbuje oszukać konduktora na kilka groszy. Pod byle pretekstem podwyższa komorne lokatorom i odmawia wynajęcia mieszkania siostrzenicy, obawiając się, że będzie płacić nieregularnie, lub – że zażąda zniżki, powołując się na uczucia rodzinne. Celowo – nie bacząc na stan zdrowia Meli – odwleka naprawę pieca w salonie, bo wyziębione mieszkanie oznacza oszczędność na opale, a koszty remontu zamierza przerzucić na przyszłych lokatorów. Czyta jedynie pożyczone, zdezaktualizowane gazety, aby nie wydawać pieniędzy na prasę. Nie bywa, nie chodzi do teatru ani do kawiarni i nie przyjmuje gości (chyba w interesach), gdyż uczestnictwo w życiu kulturalnym pociąga za sobą konieczność wydatków: Ciężkie czasy – nie ma na przyjęcia (I/5). Skrupulatnie pilnuje terminów wypłaty pensji w biurze męża i syna. Ciągle kontroluje wydatki na dom, nieustannie szpiegując dzieci, męża i służbę. Przy każdej okazji strofuje córki z powodu nadmiernego niszczenia ubrań i obuwia: Hesia znów podarła kalosze. (I/5). Nawet w momencie, gdy ważą się losy Zbyszka i całej rodziny, kiedy to Juliasiewiczowa negocjuje z praczką sposób załagodzenia pretensji Hanki, Dulska próbuje drastycznie obniżyć „odszkodowanie" dla uwiedzionej służącej i targuje się o każdy grosz, zaś szczęśliwe dla siebie załagodzenie konfliktu – interpretuje jaką dotkliwą krzywdę: Jezus, Maria! Co za dzień!... no!... ledwo żyję... przecież to straszne, co ja przejść musiałam. Tysiąc koron!... [...] ,... ja muszę teraz odbić to, co mi wydarli (III/14).